Rozmowa z Lilą Kalinowską – mieszkanką Przemyśla; projektantką wnętrz, działaczką społeczną, artystką. Od 2007 roku razem z Towarzystwem Ulepszania Miasta walczy o sprawy miejskie, zabytkowe przemyskie nagrobki, ścieżki rowerowe, zieleń miejską i remont zabytkowej cerkwi w Wyszatycach. Lila, po ataku na pikulicką procesję w 2016 r. napisała: „Chciałabym całemu światu wykrzyczeć, że Przemyśl nie jest wyłącznie polski. Przemyśl od zawsze był wspólny! Dzieliliśmy go kiedyś z Żydami i możemy płakać po tym, co zdarzyło się w czasie II Wojny Światowej. Dzielimy go dziś z Ukraińcami i powinniśmy być mądrzejsi o zbrodnie historii. Bo jeśli nic się nie zmieni, Przemyśl rzeczywiście stanie się „tylko polski”. I będzie to czas, kiedy przestanie być moim domem”. Słowa te stały się punktem wyjścia dla naszego spotkania – po dwóch latach od ich wygłoszenia, w przededniu kolejnej pikulickiej procesji.

Lila Kalinowska

Jaki jest Twój Przemyśl?

Mój Przemyśl to miasto pełne duchów przeszłości. Przechadzając się stromymi uliczkami Przemyśla silnie odczuwam historię tego miasta, nie mogę uwolnić się od świadomości ogromu emocji, doświadczeń, które tu się kiedyś wydarzyły i wciąż mają wpływ na nasze życie. Jest mi czasem od tego wręcz duszno. Przemyśl to także miasto wspomnień mojego dzieciństwa, które dopiero teraz, kiedy przeżywam własne macierzyństwo, układają mi się w jedną, spójną opowieść. Kiedyś myślałam o Przemyślu jak o mieście ładnym, powolnym, bliskim natury, a dziś jest to dla mnie miasto ponad wszystko przesiąknięte historią.

Całe życie spędziłaś w Przemyślu?

Z przerwą na studia. Jeszcze dwa lata po nich mieszkałam w Krakowie. Chociaż decyzja o powrocie była spontaniczna, byłam i wciąż jestem jej pewna.

Trudno zadać to pytanie, bo Przemyślanie są przede wszystkim diametralnie różni, a Przemyśl to miasto skrajności. Jacy według Ciebie, rodowitej Przemyślanki, są jego mieszkańcy?

Stykam się w z małym procentem lokalnego społeczeństwa, więc mój osąd nie jest do końca obiektywny. Uważam, że Przemyślanie są tolerancyjni i otwarci, chociaż kiedy czasem stykam się z niektórymi osobami, jestem przerażona. Jak widzę mieszkańców Przemyśla, którzy pełni agresji skandują obraźliwe hasła i napadają na ukraińską procesję (w 2016 r. – red.), to chcę wierzyć, że to mimo wszystko zachowanie marginalne. Że nie wszyscy Przemyślanie tacy są. Bardzo chciałabym wierzyć, że to jest margines, fakt: bardzo głośny, i tępy, ale jednak margines…. Oczywiście nie znaczy to, że takie postępowanie należy bagatelizować, lecz nie chcę go też ekstrapolować na wszystkich. To nie jest kwestia większości, tylko głośności.

Też nie chcę wierzyć, że to nie jest sprawa większości… Pytanie tylko: gdzie jest w takim razie ta większość? Czy większość jest obojętna, cicho przychylna tej agresji, albo może cicho przychylna Ukraińcom?

Myślę, że większość interesuje się swoimi sprawami i nie ma zdania, nie ma ochoty zabierać głosu, albo nie interesuje się na tyle, aby umieć zabrać głos. A jeśli już się interesuje, to ma wiedzę, w najlepszym wypadku z „Życia Podkarpackiego”. Większość jest obojętna, niestety.

Jak uważasz, czy Przemyślanie są świadomi złożonej, niejednoznacznej, wielokulturowej historii swojego miasta? Czy to, że Przemyśl był równie polski, jak i ukraiński, i żydowski wie każdy, czy tylko nieliczni?

Przepraszam, ale nie znoszę słowa „wielokulturowość”. To taki sprytny wytrych stosowany przez polityków. Taki kocioł, z którego każdy wyciąga to, co mu się podoba. Teraz w ogóle bym nie powiedziała o Przemyślu, że jest wielokulturowy. Dziś trudno jest nawet mówić o dwukulturowości, bo Ukraińców w oficjalnym życiu miasta nie widać. Ale mówiąc o przeszłości i pamiętając, że 40% ludności Przemyśla to byli Żydzi, po których nie ma dziś w zasadzie śladu, że 30% ludności to byli Ukraińcy, a dziś jest ich znacznie mniej, to absolutnie nie myślę, że to był świat cudowny, zgodny, wielokulturowy, bo wielokulturowy się kojarzy zgodnie i pozytywnie. Dziś lubimy tak mówić, odwoływać się do wielokulturowego dziedzictwa, do barwnego folkloru, ale to zamydla nam obraz prawdziwego życia, wielu ówczesnych problemów. Lubimy mówić z nostalgią o czasach, gdy Galicja wchodziła w skład Austro-Węgier, ale tak naprawdę to wypełniamy bajką dziurę po wyrwanym zębie. Żyjemy w przestrzeniach, których nie potrafilibyśmy zbudować, chodzimy po ulicach, których nie bylibyśmy w stanie zaprojektować i zrywamy zabytkowe parkiety w secesyjnych kamienicach, żeby położyć laminowane panele. Nie ma w nas prawdziwej ciągłości, szacunku do kulturalnego dziedzictwa przodków, nie ma w nas rozumienia czym jest współistnienie kultur, więc nie powinniśmy mieć prawa odwoływać się do niego w celach marketingowych albo propagandowych.

Nie rozumiem tego wypełniania dziury po wyrwanym zębie…

Przykład ze zrywaniem parkietów jest dla mnie znamienny. Mieszkamy w tych samych kamienicach ale jesteśmy innymi ludźmi. To trochę jakby ktoś wyjął serce z tkanki tego miasta i zastąpił je czymś innym. Spójrz – po przemyskich Żydach nie ma śladu i mało kto o nich w ogóle pamięta. Jakie więc mamy prawo mówić, że Przemyśl jest dziś miastem wielu kultur? A paradoksalnie im większy szowinista tym bardziej podkreśla zamiłowanie do wielokulturowości. Nawet Młodzież Wszechpolska posługuje się taką retoryką. Najmniej tolerancyjni politycy mówią o tym, jakie to jest wspaniałe, wielokulturowe miasto i jak zgodnie żyją tu obok siebie Polacy i Ukraińcy. Właśnie to mnie tak bardzo drażni: że „wielokulturowość” w ich mniemaniu jest fajna i lekka, a naprawdę w ogóle nie oddaje bagażu doświadczeń, który dźwigamy. Kiedyś w miejskiej bibliotece przemawiał ówczesny Zastępca Prezydenta Miasta i głosił, jakim to Przemyśl jest modelowo tolerancyjnym miastem. Że cała Polska powinna się od nas uczyć! Wtedy byłam tą wypowiedzią zbulwersowana (Żeby było śmiesznej, to były jeszcze przed tym, zanim zrobiło się naprawdę źle), korciło mnie żeby wstać i zapytać go, czy w takim razie zgadza się, żebyśmy wstawili dwujęzyczne nazwy ulic, skoro jesteśmy tacy tolerancyjni. W końcu Przemyśl to też miasto ukraińskie, do tego przygraniczne. Oczami wyobraźni widziałam już miny włodarzy. Przemyśl jest tak samo tolerancyjny jak wielokulturowy, czyli ani taki, ani taki.

Lila Kalinowska

Kiedy zdałaś sobie sprawę, że Przemyśl nie jest tylko polski?

Wydaje mi się, że to było w czasie konfliktu o “karmel” (kościół Karmelitów Bosych, byłą katedrę grekokatolicką – red.). Miałam wtedy osiem lat, nie rozumiałam o co chodzi. Ojciec mi to tłumaczył, wtedy też zobaczyłam Przemyśl w Teleexpresie i to mną wstrząsnęło. Odczułam wtedy, że w Przemyślu jest to, czego nie ma w innych miastach. Po raz pierwszy w Domu Ukraińskim byłam już jako dorosła kobieta, kilka lat temu. Współprowadziłam rubrykę kulturalną w „Życiu Podkarpackim” i poszłam tam na jakiś koncert. Wcześniej chodziłam czasem do restauracji „Karpacka”, ale, że jej już długo nie ma, to musiało być dawno. Świadomość, że Ukraińcy mieszkają w Przemyślu była niemal zawsze, ale punktów stycznych, wymiany w szkołach, wzajemnej współpracy nie było. Do 2016 r. nie znałam osobiście zbyt wielu Ukraińców. Raz trafiłam na ognisko ukraińskiej młodzieży i spotkałam tam swoje koleżanki z ogólniaka. Dopiero wtedy zorientowałam się, że one były Ukrainkami, w szkole z tym zupełnie się nie obnosiły. Zdziwiło mnie to trochę, bo nie wydaje mi się, żeby w naszej klasie była atmosfera nieprzychylna inności.

W zasadzie wyjątkowość i niuanse naszej polsko-ukraińskiej przemyskiej egzystencji uświadamiam sobie do dziś. Dwa lata temu, po napadzie na pikulicką procesję, rozmawiałam z koleżanką ze Śląska i raptem zorientowałam się, że ona nie wie kto to był Bandera. Okazało się, że można żyć szczęśliwie i nie wiedzieć kto to był Bandera. Oczywiście nie w Przemyślu (śmiech).

Skoro już jesteśmy przy Banderze. Jak myślisz – czy my się wciąż siebie nawzajem boimy? Czy nasza trudna historia jest wciąż na tyle żywa, żeby strach przed złym banderowcem jednoczył „prawdziwych polskich patriotów” do walki z Ukraińcami? A może jest to tylko i wyłącznie polityczna rozgrywka dla osiągnięcia jakichś określonych celów?

Ja spróbowałabym oddzielić ten głośny, agresywny margines, który napada na procesję, pluje i wybija szyby w Domu Ukraińskim, który jest politycznie wykorzystywany i rozgrywany, ale wciąż nie jest obrazem wszystkich Polaków mieszkających w Przemyślu od całej reszty, niejednolitej, lecz bez sprecyzowanej opinii. To są ludzie, którym nie przeszkadza sąsiad Ukrainiec, nie budzi w nich lęku jak pojedynczy człowiek. Lecz ci sami ludzie pozostaję biernie podatni na manipulacje, straszenie anonimowym Ukraińcem, który staje się niejako synonimem wspólnego, narodowego wroga. I to wynika już z lokalnej gry politycznej i ogólnych trendów w kraju. To są „ofiary” narracji, według której Wołyń można porównywać do Holokaustu, chociaż skala zbrodni jest zupełnie nieporównywalna. Dzięki takim opowieściom, dziś niechęci do Ukraińców jest dużo więcej niż było jej 15 lat temu. Nie mniej jednak uważam, że ten trend, przy świadomej i mądrej pracy polityków można by odwrócić, naprawić. Głośny i tępy margines jest raczej niereformowalny – on jest, był i będzie agresywny. Niestety dzisiaj władza i media zdecydowanie nie odczuwają odpowiedzialności za przechylanie się w stronę tego agresywnego marginesu.

Suma summarum: margines plus ci niechętni mogą stanowić tutaj większość, skoro lokalnym politykom „opłaca się” podgrzewanie nastrojów antyukraińskich…

Ale politycy nie wiedzą co im się opłaca! Przecież nikt tu nie prowadzi miarodajnych sondaży politycznych, decyzje polityków bazują wyłącznie na ich własnej, zaburzonej, intuicji. To są ludzie, którzy nie wiedzą kto stanowi ich polityczny kapitał. Robert Choma wygrywał wybory któryś raz z rzędu bo za jego czasów przypłynęły do miasta fundusze unijne, rozpoczęły się liczne remonty i modernizacje, część jego wyborców tylko to widzi. Z drugiej strony – przed wyborami o prezydencie Chomie tak samo często mówi się, że jest „za” Ukraińcami i że jest im przeciwny. Mało tego, wiele osób twierdzi, ze Choma to przecież Ukrainiec. Nie uważam, żeby Prezydent cokolwiek zyskał flirtując z Narodowcami, postępując tak, jak postąpił po napadzie na procesje, doprowadzając do odwołania Nocy Kupały. Uważam za to, że takim postępowaniem naszym relacjom bardzo zaszkodził. Będę go za to bardzo krytykowała.

Od kiedy noce Iwana Kupały odbywały się w Przemyślu (wcześniej w Posadzie Rybotyckiej – przyp. red.) zawsze na nie chodziłam. Uważam, że jej brak to ogromna strata dla miasta. I nie chodzi tylko o brak tej imprezy w grafiku wydarzeń kulturalnych, ale o powody jej zniknięcia.

O odwołaniu nocy Iwana Kupały chyba nie można mówić niezależnie od napadu w 2016 r. na pikulicką procesję, bo to od tego potoczyła się lawina…

Tak, tylko napad na procesję był czymś, na co Prezydent, mimo wszystko, nie miał wpływu, tutaj zadziałała agresja. A odwołanie nocy Iwana Kupała było efektem mniej lub bardziej przemyślanych decyzji Prezydenta Miasta. I tu mamy oficjalne wystąpienia i wymianę pism. Te dwa wydarzenia mają zupełnie inny charakter. Moim zdaniem po napadzie na procesję Prezydent Miasta powinien zrobić wszystko, żeby ukraińska impreza się odbyła. Żeby pokazać mieszkańcom swojego miasta, że są bezpieczni, że mniejszość jest tu tak samo w domu, jak każdy inny, że nie rządzi tu tępy margines. Niestety, prezydent jednoznacznie stanął po jego stronie.

Czy wiesz może jak liczny jest ten „tępy margines”? Ile jest członków Młodzieży Wszechpolskiej w Przemyślu albo człónków ONR?

Nie, nie znam takich danych. Na pewno gdyby sugerować się obserwacją Internetu i z mediów społecznościowych, można by pomyśleć, że cały Przemyśl nienawidzi Ukraińców. A tak nie jest. Po prostu normalni ludzie nie angażują się w takie dyskusje na Facebooku albo gdzie indziej, boją się, że zostaną zakrzyczani i zabici agresją. Ja sama unikam Facebooka.

A propos Facebooka. W 2016 r. właśnie za pomocą Internetu przedstawiłaś swoje jednoznaczne stanowisko odnośnie ataku na procesję. Napisałaś m.in., że Przemyśl bez Ukraińców, nie byłby Twoim miastem. Bardzo szybko ktoś to złośliwie zripostował, że może Ci pomóc pakować walizki.

Tak, rzeczywiście popełniłam tekst, w którym zrelacjonowałam sytuację w Przemyślu, po ataku na procesję w 2016 r. Napisałam go na prośbę Filipa Springera (pisarz, reporter – red.), który zamieścił artykuł na blogu Miasta Archipelag (strona nawiązująca do książki F. Springera opisującego realia polskich miast, które na skutek reformy terytorialnej utraciły status województwa – red.) na Facebooku. Tekst spotkał się ze sporym zainteresowaniem, większość komentarzy była bardzo empatyczna, pozytywna. Niestety, było też kilka wpisów negatywnych, w tym jeden od mojego kolegi z pracy, który, jak zauważyłaś, chciał mi pomóc się spakować. Wtedy zrobiło mi się przykro. Ale mimo wszystko pozytywnych reakcji było więcej, także na moje kolejne wypowiedzi w tej sprawie. Co ważne, to były reakcje Polaków z całego kraju. Gratulacje odwagi i podziękowania, że zdecydowałam się powiedzieć o tych trudnych sprawach na głos były zdecydowanie liczniejsze niż krytyka niskich lotów.

Dlaczego napisałaś, że Przemyśl bez Ukraińców nie byłby Twoim miastem?

Bo ja nie chcę Przemyśla, w której jego mieszkańcy narodowości ukraińskiej, jak i każdej innej, boją się normalnie żyć i stąd uciekają. Autentycznie mnie przeraża, że z powodu narastającej agresji ktoś przestanie chcieć tu mieszkać. Niejednokrotnie słyszałam o strachu w chodzeniu w wyszywanej koszuli, albo mówieniu we własnym języku. Rozmawiałam z tymi ludźmi i widziałam, jak bardzo byli zranieni tym co się stało. Też to bardzo przeżywam.

Tak samo dotknęła mnie reakcja prezydenta na list otwarty Olgi Hryńkiw, który napisała po którymś marszu ku czci tzw. Żołnierzy Wyklętych. List był o tym, że Przemyśl nie jest jej miastem, kiedy jego ulicami idzie marsz z pochodniami i okrzykami „Przemyśl zawsze polski”. Być może nie powinno mnie to bulwersować, w końcu jestem Polką. Ale odpowiedź Prezydenta była strasznie pobłażliwa wobec autorki, flirt z tępym marginesem już wtedy był dla Prezydenta ważniejszy.

Czy jest coś, co jak Przemyślanie, możemy zrobić, żeby przeciwstawić się tej agresji?

Reagować. Mieć odwagę, żeby zwracać uwagę na wszelkie jej przejawy. Poza tym po prostu mamy robić swoją robotę i nie dać się zaszczuć, wciągnąć w pułapkę negatywnego myślenia. Będąc świadomym realiów w jakich żyjemy, musimy podejmować oddolne inicjatywy, działać w każdy możliwy, pozytywny sposób, żeby mimo wszystko budować dobre wzajemne relacje.

Namawiam Przemyślan – Polaków, żeby przyłączali się do procesji na wojskowy cmentarz na Pikulicach. Sama byłam tam w ubiegłym roku w geście solidarności z Ukraińcami. Te procesje muszą się odbywać, mimo tego, że atmosfera była bardzo ciężka. Gdy szliśmy ul. Basztową i Słowackiego było nieprzyjemnie, kordon policji i prewencji, wszyscy wszystkich wzajemnie filmują – i ci idący w procesji i ci, którzy są jej wrogo nastawieni. Nie mniej jednak odstąpienie od organizacji procesji byłoby wygraną tego wspomnianego tępego marginesu. Ludzie, którzy są mu przychylni używają w swoich wystąpieniach formuły „nie ma zgody” i tu dodają co im pasuje. Na przykład „nie ma zgody na banderowskie pochody”. Za tą konstrukcją stoi śmiałość i tupet mówienia za wszystkich obywateli. A ja śmiem twierdzić, że ci ludzie nie mają do tego prawa. Każdy obywatel w tym kraju ma równe prawa. Jeśli nie mam na coś zgody, to na mowę nienawiści. Dlatego jako mieszkanka Przemyśla nie zgadzam się, żeby procesja na Pikulice się nie odbyła.

Поділитися:

Категорії : Bez kategorii

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*