Sahryń. Wspomnienie Tekli Liborskiej

Czerniczyn: 18 czerwca 1947 roku

Wspomnienie Tekli Liborskiej (nazwisko panieńskie Dziad), urodzonej w 1902 roku w Czerniczynie

[…]

W nocy z 8 na 9 marca 1944 roku, jak zaczął topnieć śnieg, jednocześnie zaczęło płonąć 11 wsi: Mołożów, Miętkie, Malice, Łasków, Prehoryłe, Wronowice, Sahryń, Szychowice i inne. Płonęło pół nieba! Kiedy nastał dzień, zbliżało się południe, szosą od Sokala na Hrubieszów zaczął iść tłum ludzi – bosych, w koszulach, kobiety bez chustek, dzieci bez rodziców, rodzice bez dzieci, jęcząc i płacząc. Szli całą szerokością drogi. To byli ludzie, którzy ocaleli z pogromu, okazało się, że bojówka nie tylko pali wioski, ale też zabija ludzi! W Łaskowie, gdzie było 360 mieszkańców (w 1938 zniszczono w tej wsi cerkiew), zostało 90 osób, a wśród nich tylko jeden chłopak i jedna dziewczyna z dorosłej młodzieży. Mogło ocaleć więcej osób, bo kiedy zaczęły płonąć Szychowice, przyjechało stamtąd do Łaskowa (6 km) dwóch jeźdźców z krwawymi wieściami. Mieszkańcy Łaskowa zamiast od razu uciekać, chcieli uratować choć trochę majątku i zaczęli zaprzęgać konie i ładować wozy. Już wyjechali ze wsi, kierując się na Wereszyn, ale „dziarscy chłopcy” zagrodzili uciekinierom drogę, zawrócili ich z powrotem do Łaskowa i tam wymordowali, a wieś spalili. Zginął wtedy syn księdza Korobczuka, Łeontij, przecięty piłą. Pozostawił po sobie żonę i dwoje małych dzieci.

Sahryń. Khrystyna Zanyk

Sahryń był wielką wsią. Kiedy nasi chłopcy dowiedzieli się o przybyciu bojówki BCh, jakichś 30 osób, mając broń i przeczuwając napaść, zaczęli razem nocować u felczera Ziłyńskiego w betonowym chlewie.  Do Sahrynia zjechało wtedy dużo ludzi, wszyscy postanowili razem się bronić. Ale kiedy zaczął się napad – nie było żadnego ratunku, bo 30 osób nie mogło obronić tak wielkiej wsi. W tym chlewie ci chłopcy się obronili, ale reszta wsi spłonęła, ludzie chowali się w kryjówkach, ale i tak zginęło wtedy 830 osób z Sahrynia i innych wsi, bo napastnicy użyli podstępu.

We wsi była wielka murowana cerkiew z grubymi drewnianymi drzwiami. Podczas napadu do tych drzwi przybito gwoździami kilkoro niemowląt, tak samo było w Szychowicach. Księdzem w Sahryniu był wtedy o. Wasyl Laszczenko, emigrant z Ukrainy, miał żonę i siedmioletnią córkę. Jak wieś zaczęła się palić,  wszyscy oni wyskoczyli z domu do piwnicy, ale tam była woda, dlatego wyszli z niej i się rozłączyli: żona z dzieckiem pobiegła w jedną stronę, ksiądz Wasyl w drugą. Biegł ponad głębokim rowem komasacyjnym. Po drugiej stronie jechał „dziarski chłopiec”, chciał przeskoczyć koniem na stronę księdza Wasyla, żeby go zabić, ale koń bał się skakać. Ksiądz Wasyl dobiegł do jednego domu i schował się między kominem a kuchnią. Za rogiem tego domu rozmieścił się sztab bojówki, ksiądz słyszał jak rozmawiali. Bojówkarze siedem razy zbierali się na zbiórkę i udawali, że odchodzą ze wsi, wtedy ludzie wychodzili z kryjówek, a ci wracali i zabijali ludzi wciąż i wciąż. To był straszny widok: płonie wielka wieś, strzały, jęki i stękanie mordowanych ludzi! Ksiądz Wasyl usłyszał jak jeden Polak powiedział: „Dość już tej krwi”. Bojówka na dobre odeszła ze wsi. Jak skończył się pogrom we wsi, ksiądz poszedł do Hrubieszowa, wziął ochronę, wrócił do Sahrynia i znalazł zamordowaną żonę i dziecko. Widział jeszcze przybite do drzwi niemowlęta. Zabrawszy rodzinę, wrócił do Hrubieszowa. A ludzie grzebali swoich zmarłych w sadach i ogrodach. Ksiądz Wasyl niejeden raz opowiadał o tym co przeżył, bo po Sahryniu został księdzem w Czerniczynie, potem w Hrubieszowie, skąd został zabrany do Jaworzna w czerwcu 1947 roku (widział go tam Iwan Mazur, mieszkaniec Czerniczyna i były starosta cerkwi w Czerniczynie). Jednak ksiądz Wasyl już nie miał dobrej pamięci po tym wszystkim, zapominał podczas mszy świętej.

Po tych wydarzeniach rektor seminarium duchownego w Chełmie, założonego przez arcybiskupa Iłariona, ks. Jewhen Barszczewski zwołał studentów seminarium i powiedział, że to nie czas na naukę, kiedy wszędzie giną ich rodzice, bracia i siostry. Chłopcy wrócili do domu. Sahrynia nie obronili, ale zebrała się młodzież jeszcze z innych szkół, z Hrubieszowa, ta świadoma młodzież ze wsi, i zaczęła się gromadzić, żeby bronić przed zagładą swój naród. I 19 marca 1944 roku spłonęła wielka polska wieś Smoligów. Odtąd płonęły wsie na południe od nas, Mircze, Terebin, Terebiniec, Modryń, Modryniec, Masłomęcz, ukraińskie wsie, ale równocześnie płonęły i polskie. I stało się tak: w ciągu mniej więcej półtora roku wszystkie wsie między Hrubieszowem a Sokalem (54 km) i Bugiem a Huczwą (25 km) były zupełnie zniszczone, spalone i wymordowane, nikt nie został. Cała ta najpłodniejsza hrubieszowska ziemia zaczęła zarastać lasem, w nowej pustyni zaczęły mieszkać dzikie sarny, z lasów przybiegły wilki.

[…]

O północy 29 października 1944 roku została wysadzona szkoła w naszej wsi, a w niej znajdował się posterunek milicji. Tragicznej nocy milicja wyszła ze szkoły i nocowała u Sydora Choroszczuka, więc szkolny budynek stał pusty. Wybuch postawił wszystkich mieszkańców na nogi. Rano przyjechał z Hrubieszowa oddział wojska, to była szkoła oficerska z Lublina. Zwołali mężczyzn na zbiórkę pod zniszczoną szkołą. Ułożyli ich twarzami do ziemi i na chłodnym mroźnym wietrze trzymali aż do zmroku. Wtedy na naradę poszli komendant milicji Pochylczuk, sowiecki pułkownik, polski pułkownik, wójt gminy Stepan Liborski i jego zastępca Pawło Semeniuk i wyczytali nazwiska ośmiu osób. Żołnierze przeprowadzili ich przez szosę i zastrzelili w polu. Kul nie żałowali: nasz sąsiad miał ich w sobie 36. Zginęło wtedy czterech młodych chłopców po 22 lata, dwóch mężczyzn po czterdzieści kilka lat, jedna 18-letnia dziewczyna, która 2 tygodnie wcześniej wyszła za mąż za sowieckiego porucznika (podczas egzekucji nie było go w domu). Zabito wtedy Petra Sywaka, Petra Rabczuka, krewną księdza Hurka – Natalkę, Mykołę Pyłypczuka, Wołodymyra Sywaka, Stepana Kozaka, Josypa Pitusa, Petra Rabczuka. Rozstrzelaliby i Tetianę Symczuk, młodą dziewczynę, ale kiedy ją już wyczytali, uratował ją od kuli komendant Pochylczuk, a na jej miejsce wezwali tę krewną księdza Hurka. Zastrzelili ich, ale niektórzy jeszcze się ruszali, więc chodził pomiędzy nimi ich kolega ze szkolnych lat, Polak Karol Knap i strzelał w głowę.

Po tym zabrali 84 mężczyzn spod szkoły i poprowadzili czwórkami do Hrubieszowa. W Hrubieszowie zabili jeszcze czterech młodych chłopców z Metelina, bo mieszkańców z Metelina też zagnano pod szkołę w Czerniczynie, i starszego mężczyznę z Czerniczyna Semena Hromę. Jego wcześniej nocą okradali, Hroma rozpoznał wtedy jednego z braci Knapów.

A we wsi chowano razem wszystkim zabitych, wieziono trupy końmi na cmentarz. Prowadził je diakon i milczące kobiety. One nie płakały nawet wtedy, kiedy opuszczano do mogił ich synów, braci i mężów. Nie było już łez, bały się też, że przyjdą nawet na cmentarz i znowu zabiją ludzi. Nie miał kto opuszczać trumien do grobu, bo mężczyzn zabrano do Hrubieszowa. Opuszczały same kobiety, a pomagał im stary Josyp Adamiuk. Po czym wszyscy poszli do domu i czekali na swoją kolej.

Do końca 1944 roku i w pierwszej połowie 1945 roku był niepokój, strach, ludzie oczekiwali ataku, cały czas, każdej nocy. Spali w różnych kryjówkach, rowach, jamach, a jeśli ktoś spał w domu, to w ubraniu, żeby być gotowym do ucieczki.

[…]

Źródło: 1947. Księga pamięci, zebrał i opracował Bogdan Huk, Warszawa 1997, s. 537–541.

Поділитися:

Категорії : Bez kategorii

Коментарі

  1. Ukraincy z UPA nie zostawiali ani jednej zywej osoby. Mordowali Polakow w dziki i barbarzynski sposob. AK miala obowiazek likwodowac wzzystkie siedliska i zaplecze bydlakow z UPA i wycinac w pień jej czlonkow.

    1. Bydlakiem i to ciemnym jesteś Ty Krzysiu. Poczytaj sobie o wykletych o AK jacy to “wspaniali” bohaterowie byli! I dopiero później oceniaj!

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*