Павло Лоза ■ ІНТЕРВ’Ю ■ №10, 2021-03-07

Текст українською мовою – тут.

10 marca mija 77 rocznica zbrodni w Sahryniu. Proponujemy rozmowę z historykiem dr. Mariuszem Sawą, który pracuje nad  książką o największej zbrodni oddziałów Armii Krajowej (AK) i Batalionów Chłopskich (BCh), popełnionej podczas okupacji hitlerowskiej na ukraińskiej ludności cywilnej.

fot. Agnieszka Błaziak

Dr. Mariusz Sawa: Słyszał Pan może o zmianach, które zapowiada na odcinku naukowym Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek?  

Szczerze, to nie wiem o którą wypowiedź dokładnie Panu chodzi, bo codziennie z ust Ministra można usłyszeć komentarze, które wywołują szeroką dyskusję.

Chodzi mi o wypowiedź Ministra dotyczącą zintensyfikowania badań naukowych w kierunku ustalenia ilu dokładnie Polaków narodowości polskiej zginęło podczas II wojny światowej z rąk Niemców, Sowietów, ale też z rąk nacjonalistów ukraińskich.

I co Pan o tym myśli? 

Z punktu widzenia historyka, który pracuje na źródłach, takie wyselekcjonowanie grupy ofiar, ograniczenie się wyłącznie do “Polaków narodowości polskiej” wydaje się karkołomne. W moich stronach bojówka OUN-B zamordowała w marcu 1944 r. kilkadziesiąt osób, obywateli polskich, zarówno Polaków jak i Ukraińców. Chodzi o miejscowość Gozdów. Niestety na obiekcie upamiętniającym wspomina się jedynie Polaków narodowości polskiej, co przecież oddaje tylko częściową prawdę. Z kolei w powiecie hrubieszowskim mamy masę zbrodni popełnionych wiosną 1942 roku przez Niemców zarówno na Polakach jak i Ukraińcach, za prawdziwą lub rzekomą pomoc udzielaną partyzantce sowieckiej. Jak można oddzielić jedną społeczność od drugiej podczas badania takich zbrodni? I po co? Na przykład w wiosce Radziejów (wówczas w powiecie hrubieszowskim, dzisiaj w chełmskim), niedawno została odremontowana zbiorowa mogiła ofiar zbrodni niemieckiej, które zginęły w maju 1942 roku w Tuchaniach. Na pomniku umieszczono napis, że ofiarami byli Polacy i Ukraińcy. Sam napis powstał z inicjatywy mieszkańców wsi, też tych, którzy jeszcze pamiętają pacyfikację wioski, gdyż to jest naturalne, normalne i na swój sposób piękne. Więc… 

…Pana badania zupełnie nie wpisują idee proponowaną przez Ministra Edukacji i Nauki.

No tak. W tej optyce oddziały UPA zawsze są i będą tylko antypolskie. To że jakiś oddział UPA walczył wyłącznie z Sowietami czy Niemcami zostanie zapamiętane przez niewielu. Podejście etnocentryczne to uproszczenie historii, a ja na swoim terenie odnajduję przykłady konfliktów czy też różnych interesów także wewnątrz środowiska ukraińskiego. Stąd też nie można wrzucać do jednego worka Ukraińskiego Legionu Samoobrony złożonego z melnykowców, banderowskiej UPA i Ukraińskiej Policji Pomocniczej w służbie niemieckiej. Skład, działanie, podległość, cele tych organizacji bywały czasem zupełnie różne. Takie sprawy trzeba niuansować. Nie ma czegoś takiego jak tylko „ofiary polskie”, czy „strona ukraińska”.

Czemu wybrał pan na temat książki Sahryń?

Moj pierwszy artykuł o Sahryniu ukazał się w 2014 roku. Zainspirował mnie ówczesny redaktor “Naszego słowa” Bogdan Huk w komentarzu video (materiał naszego tygodnika “Sahryń – 70 rocznica tragedii” – red.) który zauważył, że Sahryń nie doczekał się ani jednej monografii, czy książki. Miał rację. Rok później o Sahryniu można było przeczytać w książce dr. Mariusza Zajączkowskiego ” Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939–1944″. Kilka tekstów na ten temat opublikował prof. Grzegorz Motyka. Ale to mnie nie satysfakcjonowało. Zacząłem prowadzić samodzielne badania i postanowiłem że dotrę w miarę możliwości do wszystkich źródeł dotyczących tej zbrodni. W przypadku drukowanych materiałów postanowiłem dotrzeć do rękopisów czy pierwotnych maszynopisów, np. wspomnień kombatanckich opublikowanych w latach komunistycznych, które dziś są dostępne w formie książkowej. Również akta śledztwa dotyczącego Sahrynia prowadzonego przez Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zawierają szereg kapitalnych relacji partyzanckich, również tych osób, które brały udział w ataku na wioskę. Partyzanci spisywali obszerne wspomnienia w okresie powojennym, ale gdy musieli zeznawać kilkanaście lat temu w ramach śledztwa przed prokuratorem IPN albo policjantem, który w imieniu prokuratora IPN ich przesłuchiwał, to okazywało się, że pamiętali zupełnie inne szczegóły, albo mówili że nie pamiętają nic. Do tych źródeł nikt ze strony polskiej i ukraińskiej jeszcze chyba nie sięgał. A wnoszą one dużo do naszej wiedzy o zbrodni w Sahryniu. I także o tym, co wydarzyło się na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat wokół tego tematu.

Powiedział Pan “na moim terenie”. Z jakiej perspektywy pisze Pan książkę – historyka, mieszkańca tej ziemi? 

Wychowałem się w Werbkowicach cztery kilometry od Sahrynia, więc nie zamierzam tej perspektywy autochtona ukrywać. To na pewno ma wpływ na moją interpretację źródeł. Z drugiej jednak strony jako historyk chcę dochować wierności wszelkim regułom oceny wiarygodności źródeł i rzetelności badawczej. Perspektywa autochtona jest jak najbardziej przydatna w kwestii empatii w odniesieniu do wydarzeń z marca 1944 roku. Jestem świadom, że moi przodkowie modlili się w tamtejszych cerkwiach i je budowali, mówili w miejscowym dialekcie języka ukraińskiego, ale też część przodków przeszła do Kościoła rzymskokatolickiego i czuła się Polakami. Czuję się więc związany z tą ziemią jako osoba o tożsamości poukraińskiej, jako człowiek ukrainny. Z drugiej jednak strony jestem też wnukiem żołnierza Armii Krajowej, który miał starszego brata Józefa, wysiedlonego w 1945 roku z rodziną w ramach deportacji ludności ukraińskiej na wschód. To wszytko się we mnie kumuluje i powinno książkę wzbogacić. Z tego względu praca nad nią jest dla mnie dużym wyzwaniem. Chcę ją napisać jednocześnie jako historyk i mieszkaniec tamtych ziem, świadomy swoich korzeni.

A co mieszkańcy mówią o zbrodni? Jak u Pana w domu mówiło się niej?

W domu wspominano o tym z przykrością. Nie ulegało wątpliwości, że zginęli niewinni ludzie i że zostali zabici prze polskie podziemie. Natomiast jeżeli chodzi o głosy z “ulicy”, to bywało różnie. Poruszając temat, można było narazić się na ostrą krytykę czy reprymendę, a nawet wybuch złości. Często wtedy można było spotkać się tłumaczeniem, że przecież Polaków Ukraińcy mordowali na Wołyniu. Były też rozczarowania, bo zdarzało się, że sami autochtoni, których przodkowie byli wiernymi jednej z Cerkwi, wypierali ze swojej świadomości zdarzenia z Sahrynia. Zdarzały się też sytuacje, że osoby, które miały powiązania z żołnierzami polskiego podziemia albo słyszeli tę historię od dziadków, nie wypierali jej. Dla mnie osobiście nieobecność na uroczystościach przy pomniku ofiar na cmentarzu w Sahryniu duchowieństwa rzymskokatolickiego zawsze była i jest zauważalna. Na uroczystości prawie w ogóle nie są obecni Polacy. Tłumaczyć można to tym, że w okolicy wiele jest osób przyjezdnych, które albo nie znają tematu, albo nie chcą się w to mieszać, albo nie rozumieją tego, co się stało w 1944 roku. Ale dziwie się tym miejscowym, których trochę tutaj jednak jest – że nie przychodzą. Co do władz regionalnych czy środowisk kombatanckich, to przekaz jest taki, że owszem ofiary cywilne ze strony polskiego podziemia były, oficjalnie ubolewa się nad tym, ale atak uważa się za jak najbardziej usprawiedliwiony. Bo z jednej strony był uprzedzający a z drugiej odwetowy. I to mnie dotykało w jakiś sposób. Dlatego chciałem zajrzeć do tych źródeł, a nie tylko do ich interpretacji, które powstały wiele lat po 1944 roku. Okazuje się, że ta heroiczna narracja o tamtych czasach, która jest dzisiaj obecna w społeczności lokalnej, jest wręcz prymitywna. Spadkobiercy czy kontynuatorzy tych, którzy brali udział w tej akcji wybrali sobie z przeszłości tylko to, co pasuje do tej heroicznej narracji. Jednak opowieść samych żołnierzy AK czy BCh uczestniczących w ataku na Sahryń wcale nie jest jednolita. Ani pod względem ocen, ani przyczyn jej przeprowadzania. Ze wspomnień żołnierzy czy z zeznań złożonych w śledztwie wynika, że niektórzy członkowie podziemia nie mieli w ogóle do czynienia z ludnością ukraińską, a tym bardziej z “ukraińskim barbarzyństwem”, jak wspomina jeden z nich. Niektórzy wiedzieli natomiast, że w Sahryniu nie było żadnej UPA, że idą na cywilów. Więc ta dzisiejsza heroiczna narracja, najbardziej w Polsce rozpowszechniona, wcale nie jest tak do końca po prostu prawdziwa.

Kiedyś rozmawiałem z Tomaszem Kwaśniewskim, wnukiem kpt. Stefana Kwaśniewskiego “Wiktora”, dowodzącego pacyfikacją Szychowic i Łaskowa. Powiedział, że gdy podczas tropienia rodzinnej historii, dowiedział się o udziale w takich akcjach jego dziadka, to już nie patrzy na niego jak na nieskazitelnego rycerza w zbroi. W samej jego rodzinie jest podział w tej kwestii i jak o tym mówić.

Ja też sie już z tym spotykałem. Zdarza się atak na historyka, który zaczyna zgłębiać temat. Czasem zarzuca się mu, że niszczy etos polskiego podziemia, polskiego bohatera. Oczywiście że AK wniosła olbrzymi wkład w walkę z Niemcami. Ale rysy na tym rycerskim pancerzu też są, i mówmy prawdę. Jeżeli w kwestii Sahrynia można odkryć nowe źródła, albo na nowo odczytać te które są, czegoś nowego sie dowiedzieć, pokazać np. społeczność ukraińską, która wtedy tam mieszkała, to czemu tego nie zrobić? W 2017 roku miejscowe środowiska postkombatanckie zaczęły zarzucać, że pokazując takie historie, kala się dobre imię i godność AK i BCh. Dlatego każde źródło ukraińskie, uważa się za nieobiektywne, nawet jeżeli to są relacje osób, które ocalały w Sahryniu i opowiedziały o tym kilka, albo kilkanaście dni po fakcie. Czemu miejscowy proboszcz ks. Wasyl Laszenko, któremu zabito żonę i córkę, miałby kłamać i wyolbrzymiać polskie okrucieństwo? Ale niektórzy nie chcą słyszeć głosu tych świadków. Dla niektórych takie opublikowane zeznania świadków będą wstrząsające, będą na pewno szokiem.

Jakie jeszcze kwestie, które  do tej pory nie były obecne w historiografii i debacie publicznej chce pan poruszyć w swojej książce?

Dzisiejszy popularny, że tak powiem, obraz wydarzeń Sahryniu opiera się na kilku, często sztucznych problemach, które nie do końca oddają istotę sprawy. Sahryń sprowadza się do dyskusji czy był to odwet, czy akcja prewencyjna, czy to było ludobójstwo czy „tylko” zbrodnia wojenna. Mówi się, że stamtąd wychodziły ataki na polskie wsie, w związku z czym należało spacyfikować tę “bazę ukraińskiego nacjonalizmu”. To są problemy niejednokrotne stworzone na użytek propagandowy, z którymi łatwo się rozprawić sięgając po prostu do źródeł. A wachlarz problemów związanych z tą zbrodnią, jest nieco szerszy. Mamy tam przecież kwestię grabieży, rabunków. Wieś została ograbiona przez żołnierzy, ich rodziny i Niemców. Pojawia się też sprawa postawy miejscowych Polaków. Trafiali się tacy, którzy mimo zagrożenia ukrywali swoich ukraińskich sąsiadów. Historyk powinien o tym opowiedzieć.

Kolejna sprawa. Niektórych współczesnych liderów bulwersuje liczba zamordowanych wówczas osób. Według ustaleń prof. Igora Hałagidy w kilkunastu wioskach zginęło ponad 1200 osób, z czego pół tysiąca to były kobiety, a 300 – dzieci, zaś w samym Sahryniu i jego koloniach ponad 600 osób tylko w ciągu jednego czy dwóch dni. Niektórzy oburzają się, jak można podawać takie liczby?! Ale pierwszą osobą, która w przesłuchaniu w latach czterdziestych prowadzonym przez UB  powiedziała że “ofiarą padło ponad 1000 Ukraińców” był sam autor akcji na Sahryń por. Zenon Jachymek ps. „Wiktor”. Tego nie stwierdziła tzw. strona ukraińska. I on się tak naprawdę wiele nie pomylił. Dzisiaj oczywiście chyba nie poznamy dokładnej liczby zabitych. Nawet gdybyśmy chcieli przeprowadzić ekshumację na cmentarzu w Sahryniu, to szeregu osób po prostu nie znajdziemy, bo część została pogrzebana tam gdzie zginęła, czyli w zbudowanych przez siebie kryjówkach nieopodal domu. Tam zostali albo zaduszeni dymem, albo spaleni, albo rozerwani wrzuconymi do środka granatami. Było też tak, że szczątki porozciągały zwierzęta. To wszytko jest w relacjach i dokumentach. I naprawdę tematów innych, niż w powiedzmy debacie publicznej, jest o wiele więcej. Można nawet przyjrzeć się losowi zwierząt. Może się wydać to banalne, ale dla dzieci traumą było zabicie ich pupili. Takie zwierzęce i dziecięce tragedie też można opisać, choć w obliczu tragedii ludzkiej, mogą się one wydać się mało istotne, a mówienie o nich wydawać się może nie na miejscu. Ale zwierzęta podzieliły los ludzi i często są z nimi pochowane. Chciałbym wspomnieć także o perspektywie “postsahrynskiej”, czyli o konflikcie wokół pomnika, i oczywiście sprawie najbardziej aktualnej dotyczącej dr. Grzegorza Kuprianowicza, który został wpleciony w sprawę zbrodni w Sahryniu poprzez zgłoszenie jego przemówienia o tej zbrodni do prokuratury.

Można poświęcić też kilka akapitów polityce historycznej, jaką prowadzi Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Cerkiew prezentuje zupełnie inną perspektywę opowieści o ofiarach w Sahryniu, którą mało kto dostrzega.

A dokładnie?

Weźmy na przykład postać kapłana prawosławnego z Łaskowa ks. Lwa Korobczuka. Dla jednych jest „popem”, który szedł, jak niektórzy piszą na czele “ukraińskiej bandy” w jednym ręku trzymając krzyż, a w drugiej karabin. A dla Cerkwi prawosławnej jest męczennikiem za wiarę, bo z grupą parafian, z którą ukrywał się w Sahryniu, został wyciągnięty ze schronu i po torturach zabity. Jest jednym z męczenników ziemi chełmskiej i podlaskiej. Znalazł się w gronie świętych, o których mogą usłyszeć podczas liturgii wierni Cerkwi choćby nawet na dalekim Cyprze. To jest perspektywa liturgiczna, eklezjalna, perspektywa wieczności, a nie upolityczniona świecka opowieść propagandowa.

Książka ma być zatytułowana “Pociski, jak paciorki różańca”. Skąd taki tytuł?

Jeden z uczestników akcji, kiedy strzelał pociskami zapalającymi po czwartej rano 10 marca w strzechy chat w Sahryniu, relacjonował po latach, że ciąg tych rozświetlonych pocisków przypominał mu paciorki różańca. Ta sakralizacja czynu, a także jego sprawców, dzisiejszych wyklętych, którzy brali udział w pacyfikacji wsi, jest zauważalna w dyskursie publicznym. Ten tytuł w moim odczuciu doskonale to oddaje.

Książka roboczo podzielona została na trzy części. Pierwsza będzie poświęcona samej zbrodni. Druga  ma zawierać opowieści współczesne o Sahryniu, o upamiętnieniu, o sporach o pomnik aż do obecnych lat. Na trzecią będą się składały dokumenty polskie, niemieckie, ukraińskie, zeznania ze śledztwa, wspomnienia  świadków i zdjęcia pochodzące nie tylko od rodzin ofiar, ale też rodziny tych, którzy brali udział w ataku. Ostatnio otrzymałem fotografie od córki żołnierza AK, który był w wywiadzie konnym i zabezpieczał atak na Sahryń. 

Publikuje Pan także filmy na kanale Yuotube o Sahryniu i innych miejscowościach. Często powtarza się motyw zatargów między mieszkańcami wiosek, odwetów.

Filmy mają na celu pokazanie miejsc związanych z wydarzeniami z marca 1944 r., a także zilustrować konkretne problemy badawcze. Na przestrzeni kilku miesięcy przed i po Sahryniu zapętlenie tej przemocy w wielu relacjach jest tłumaczone właśnie odwetem, co będę starał się zobrazować w książce. Co ciekawe, kilka dni przed akcją na Sahryń funkcjonariusze Ukraińskiej Policji Pomocniczej w służbie niemieckiej, zarówno narodowości ukraińskiej jak i narodowości polskiej, czy też po wojnie przyznających się do polskości, wymordowali kilka osób w jednej wsi pod Sahryniem. Kilka dni później por. Zenon Jachymek szedł ze swoimi chłopcami palić Sahryń, pokazał im te ofiary, jako ofiary ukraińskich nacjonalistów, czy po prostu Ukraińców. Chłopaki, którzy pochodzili z Zamojszczyzny nie mieli nigdy do czynienia z Ukraińcami, nie wiedzieli co to jest konflikt polsko-ukraiński. Ale w ten właśnie sposób wprowadzono specjalnie w ich umyśle poczucie konieczności odwetu za tę zbrodnię, co mogło powodować znieczulenie i redukcję empatii. Wracając do wspomnianej podsahryńskiej wsi. Zbrodnia w niej popełniona wcale musiała wynikać z pobudek narodowych. Wszystko wskazuje na to, że miała charakter rabunkowy oraz seksualny. Gwałtów dokonał prawdopodobnie człowiek, który po wojnie został rzymskokatolickim księdzem. 

Chodzi o Michała Struka?

Tak. Ale to tylko jeden z przykładów, który skłania do tego, że trzeba szczegółowo przebadać, kto faktycznie mordował ze „strony ukraińskiej”, z jakich pobudek i w jakiej skali. Zastanawiam się, czy Sahryń zaatakowano właśnie dlatego, że był wsią tak mocno umocnioną przez upowców, którzy się tam okopali, czy może dlatego, że było tam najwięcej cywilów. Uderzenie na Sahryń mogło dać największy efekt propagandowy przy minimalnych stratach własnych w tym drugim przypadku. Dlaczego nie uderzono na Bohorodycę, dzisiejszą Brodzicę pod Hrubieszowem? Może dlatego, że w pobliskim Hrubieszowie stacjonowali Niemcy lub dlatego, że w kilka dni po Sahryniu w Bohorodycy sformowano pierwszą sotnię UPA na Chełmszczyźnie i w przypadku ataku na nią, polskie straty mogłyby być znaczne? Nad tym też się zastanowię. Chcę pokazać również zaatakowany kilka dni po Sahryniu Bereść, w którym zginął między innymi człowiek, który otrzymał najwyższe polskie odznaczenie wojenne za bohaterstwo w wojnie z bolszewikami w 1920 roku – krzyż Virtuti Militari. A zginął tylko dlatego że był Ukraińcem. Kryterium mordu była tylko narodowość. Ten kto miał ukraińską kenkartę – ginął.

Wydaniem książki też zajmie się Fundacja? 

Książkę przygotowuję w ramach stypendium Polsko-Ukraińsko-Kanadyjskiej Fundacji Stypendialnej “Kalyna”. W ramach stypendium opracowuję jej tekst. Fundacja nie będzie jej wydawać. Stypendium dało mi możliwość zebrania materiału, zakupu pomocy naukowych, promocji tematu, ale przede wszystkim komfort psychiczny i badawczą wolność. Od początku prowadzenia swoich badań spotykam sie z zarzutami, że banderowcy z Kanady fundują mi stypendium, więc będę musiał pisać tak jak mi każą. Jednakże do tej pory nie spotkałem się z żadnymi naciskami kogokolwiek, i wiem, że ich nie będzie. Jestem niezależny.

Dla komfortu psychicznego zablokował Pan też możliwość komentowani filmów na kanale Yotube? Żeby nie było komentarzy jak w sierpniu minionego roku, gdzie jedna z osób kazała panu “wypie… na Ukrainę”?

W sierpniu – to jedno. W grudniu natomiast grożono mi śmiercią i pobiciem. Oczywiście zgłosiłem sprawę policji. Dlatego teraz dla świętego spokoju i ze względu na moją rodzinę faktycznie zablokowałem możliwość komentowania. Jeden z brutalniejszych ataków został wywołany po filmie, w którym zapytałem, czy Wołyń i Sahryń można ze sobą porównywać albo zrównywać? Pytanie to wynika z faktu, że wychowałem sie w środowisku, gdzie było wielu uchodźców z Wołynia, z którymi się po prostu przyjaźniłem. Ja tę perspektywę wołyńską doskonale rozumiem. Trauma tych ludzi jest też trochę moją traumą. Ale rozumiem też skomplikowane relacje Wołyniaków, przez nas czasem nazywanych pogardliwie Zabuźniakami, z pokoleniem moich dziadków. Moja babcia śpiewała w języku ukraińskim i to nie bardzo się im po prostu podobało. Chciałbym tę swoją wrażliwość wykorzystać. Wracając do meritum, czyli porównania Sahryń-Wołyń. W książce zamierzam się rozprawić z tezą, że zbrodnia w Sahryniu i na Wołyniu miały różny ciężar moralny. Chcę też zastanowić się, co czuli, co myśleli ci którzy patrzyli swoim ofiarom w oczy w momencie naciskania spustu czy – gdy nie patrzyli im w oczy –  w chwili wrzucania granatu do schronu i co mogło wpłynąć na deformację ich sumienia podczas ataku. A czasami zachowane źródła na to pozwalają. Chcę się również zastanowić, czy można brać moralną odpowiedzialność za czyny swoich dziadków i czy trzeba za nie przepraszać. Chciałbym ze swoimi rozważaniami trafić do osób, które groziły mi śmiercią. 

To kiedy będą mogły się z nią zapoznać?

Tekst książki zobowiązałem się przygotować do końca roku i chciałbym, by od razu po recenzjach został oddany do druku. Taki mam plan. Wielkie są oczekiwania wobec tej książki i presja na mnie wywierana. Nie tyle ze strony środowiska historycznego, co społecznego. Jest to dla mnie intelektualnie interesujące doświadczenie, ale też trudne. Dla mnie jako obywatela polskiego, miejscowego, człowieka ukrainnego, który musi zmagać się z próbami, czasami nieuświadomionymi, narzucania mu jakiejś tożsamości. Dlatego na obecną chwilę i na własne potrzeby wypracowałem siebie  pewną kategorię, coś co nazywam tożsamością “poukraińską”. Żeby być uczciwym wobec samego siebie.

***

фото Агнешки Блазяк

Mariusz Sawa jest historykiem. Pochodzi z Chełmszczyzny. To ziemia jego przodków, na której się wychował i o której pisze. Oprócz szeregu tekstów naukowych (np. książka o Iwanie Kedrynie pt. „Ukraiński emigrant”) i publicystycznych (m.in. „Ukraiński Almanach”, „Tygodnik Powszechny”, „Karta”) prowadzi również działalność społeczną. W 2009 r. współzałożył organizację, która dokonała renowacji dawnej cerkwi unickiej w Werbkowicach, którą budowali jego przodkowie, 2015 roku zainicjował renowację zdewastowanego cmentarza prawosławnego w Werbkowicach, doprowadzając do jego remontu. W tym samym roku wspólnie z Towarzystwem Ukraińskim zorganizował Motocyklowy Przejazd Szlakiem Bieżeństwa 1915-2015, którego marszruta oparta była na szlaku jaki przebył ks. Iwan Kotorowycz z Hostynnego wraz ze swoimi parafianami. Od 2014 roku pracuje nad tematem zbrodni popełnionej przez Armię Krajową i Bataliony Chłopskie w dniach 9-10 marca 1944 r. w Sahryniu i innych wsiach powiatu hrubieszowskiego, w wyniku której zginęło ponad 1200 cywilów.

***

Prace nad książką można wesprzeć finansowo. Nr konta bankowego w BGŻ BNP PARIBAS: 14160014621879984320000001.

Dla przelewów zagranicznych w Euro: IBAN: PL57 1600 1462 1879 9843 2000 0003, KOD BIC/SWIFT: PPABPLPK

Polsko-Ukraińsko-Kanadyjska Fundacja Stypendialna KALYNA, ul. Krasińskiego 5a/10, 43-300 Bielsko-Biała.

Поділитися:

Категорії : Розмова, Історія

Схожі статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*