Aleksander MaślejARTYKUŁY, OŚWIADCZENIA2010-11-23

Spostrzegłem ją pierwszy raz przez szybę samochodu. Stała w oknie wpatrzona na sąsiedni budynek. Siwe pokręcone włosy, łagodna twarz i ręce oparte na parapecie. Jej dom stał gdzieś pomiędzy Sywejkom a Lypkom, w starym sadzie na łagodnym zboczu. Przy drodze rosło drzewko rajskiej jabłoni, za nim trzy stare lipy okalały kapliczkę z trójramiennym krzyżem. Trochę dalej było miejsce po spalonej cerkwi – znaczyły je stare lipy i klika cmentarnych krzyży.

Dojechaliśmy do rozdroża, przy którym stał dom “Kowalichy”, a właściwie kowala, ale tu o nim tu mówili. Nastka Merenowa wróciła do Stawiszy w 1956 roku. Chciała koniecznie na swoje. Dawała wysokie odstępne, ale osadnik nie ustąpił.
Won stąd – powiedział – Państwo mi dało i to jest moje!
Ona płakała i prosiła. Błagała. Na nic zdały się te prośby.
Wszystkiemu przyglądał się inny osadnik. Z sąsiedniego budynku, po Nestori Betleju, który wyjechał na sowiecką Ukrainę.
Won mi stąd! – wskazał ręką drogę.
Bezsilna Nastka wraz ze swoimi dziećmi ruszyła za “swój” płot. Wtedy podszedł do niej osadnik z sąsiedniego domu po Betleju.
Ja mogę wam odstąpić ten dom – powiedział.
Ucieszyła się i tym. Szybko się domówili. Wziął symboliczne odstępne i zostawił jej dom. Pole musiał oddać, bo Nastka załatwiła papiery w powiecie. Wtedy ten pierwszy osadnik się wściekł, bo co nieco zrozumiał. Zawziął się na dobre. Nastka miała nadzieję, że może zrozumie to jednak inaczej, że może w końcu ustąpi. Jednak on tylko głośno obwieszczał Stawiszy wyższość narodu polskiego nad durnymi Rusinami. Spalił “swoje” – jej krosna przed domem. I to tak, żeby widziała. Następnym razem święte obrazy, których podczas “akcji Wisła” nie zabrała… Głośno wyzywał ją na dworze, kiedy widział, że stoi w oknie i patrzy na “swój” dom.
Widzicie – mówił do dzieci – ta głupia Rusińska ku… jakby nie miała co robić, tylko sterczy w oknie.
Nastka Merenowa nie odzywała się, tylko patrzyła na “swój” dom. Dzieci rosły, powydawała córki, synów pożeniła, cieszyła się wnukami. Którejś nocy ktoś podpalił cerkiew. Płonęła jak pochodnia na wietrze – sklepienia runęły nim straże poprzyjeżdżały i nie było już co dogaszać. Sprawców nie odnaleziono do dzisiaj. Nastka od razu wiedziała kto, ale milczała.
Kiedy w połowie lat 90. zobaczyłem ją w tym oknie patrzącą na “swój” dom, jeszcze nie znałem jej historii, opowiedziała mi ją jednym zdaniem, na moje zdawkowe pytanie o to, czy stara się o oddanie lasów.
Odpowiedziała mi, że od 1956 roku wygląda sprawiedliwości patrząc na “swój dom” i wie, że w tym złodziejskim kraju jej nie będzie! A o las niech starają się jej dzieci. Nastka odeszła z tego świata kilka lat później, wypatrując sprawiedliwości z okna w chyży Betleja, patrzyła i rozumiała tę “polską rację stanu”, która drwiła z niej przez 50 parę lat w “jej domu” i na jej ziemi. Obdarowywała ją dolą milczenia niczym nie zawinioną. Tylko za to, że w 1947 roku polscy żołnierze wpędzili ją jak bydlę do bydlęcego wagonu pociągu o nazwie “Akcja Wisła”

P.S.
Jej dzieci wystarały się o odebranie rzymskim katolikom greckokatolickiej cerkwi w sąsiedniej wiosce Śnietnicy.

Поділитися:

Категорії : Статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*