Jarosław SyrnykARTYKUŁY, OŚWIADCZENIA2010-07-29

Jestem wdzięczny redaktorowi Jarosławowi Prystaszowi za trud przeczytania mojej książki o UTSK i przedstawienia jej omówienia szerszemu gronu czytelników. Szkoda tylko, że w przeciwieństwie do recenzji Bohdana Huka dotyczącej mojej pierwszej książki, nie zechciał zawczasu zapoznać mnie ze swoim tekstem, dając możliwość na “paralelny” głos. Oprócz opisu treści monografii, recenzent starał się znaleźć w mojej pracy większe lub mniejsze pomyłki.
Z niektórymi muszę się pokornie zgodzić – nikt nie jest doskonały, a krytyka to całkowicie naturalny etap odtworzenia konstrukcji przeszłości. Ale są zagadnienia w artykule-recenzji, które, podejrzewam, wynikają czy to z błędnego przeczytania, czy też może po prostu z niezrozumienia czytanego tekstu – i niemożliwe jest zgodzić się z nimi i pozostawić je bez komentarza.
Na początek drobiazg – omawiając mój opis genezy powstania UTSK Jarosław Prystasz pisze: “Istnieje jeszcze jedna wzmianka dotycząca początków UTSK, niezbadana, niestety, w tej publikacji”. Dalej, powołując się na dokumenty z “archiwum ZUP” recenzent wyjaśnia, że chodzi mu o zwrócenie się 50 obywateli do MSW o zgodę na stworzenie Towarzystwa. Chodzi o to, że pisałem o tej petycji (s. 30). To nie była jakaś oddzielna inicjatywa, a tylko etap przy tworzeniu organizacji. Co tu wymyślać?
Dalej następuje bardzo ostry, w stosunku do pracy naukowej, zarzut – jednorodność bazy źródłowej, jakby książka była napisana “w zasadzie w archiwach IPN”. Za mało, według mojego współrozmówcy, dokumentów “z rozproszonego archiwum UTSK”, “wspomnień czy rozmów z dawnymi działaczami”. Inaczej mówiąc: dla recenzenta mało dziewięciu oddziałów państwowych archiwów w Polsce (tu 23 zasoby), centralnego Archiwum Akt Nowych (kolejne 4 zasoby), dziewięciu oddziałów IPN, ЦДАВО w Kijowie (2 zasoby), oddzielnych dokumentów, które przechowują ZUP i osoby prywatne, Towarzystwa “Kyczera”, opublikowanych dokumentów, indeksu prasy, i wreszcie setki (? ja ich nie liczyłem – patrz: pełen wykaz na str. 451-462 monografii) przeczytanych i wykorzystanych artykułów, opracowań. Samych wspomnień na pierwszy rzut oka może wydać się “niedużo”, (choć pytanie – czy one zostały spisane?), przy czym, słowo “niedużo” nie oddaje sedna sprawy. Przekazów, które można kwalifikować jako osobiste opisy działalności UTSK, a które przez swoją formę nie zawsze są wspomnieniami, w książce jest co najmniej ponad setka. Przecież, kto korespondował z “Naszym Słowem”, “Ukraińskim kalendarzem”, “Ukraińskim almanachem”? Nie działacze? Nie członkowie UTSK? Nawet jeśli popatrzeć tylko na materiały opublikowane po 1989 roku, (bo ktoś może powiedzieć, że do tego czasu nie można było wyrażać wolnej myśli), które opisują “początki zorganizowanego życia”, wzmianek o oddzielnych grupach, początkach lub działaczach – jest tu kilkadziesiąt. Autor recenzji nie zwrócił także uwagi, że przynajmniej kilku z wymienionych w recenzji działaczy otrzymało ode mnie, przed ukazaniem się publikacji, brudnopis monografii i mogli oni (niektórzy z nich to zrobili) wyrazić swoje stanowisko w stosunku do niej. Redaktor naczelny “Naszego słowa” zapomniał także dodać, że na stronach jego gazety pojawił się mój apel do dawnych działaczy UTSK, aby przesłali na mój adres swoje wspomnienia, lub nawet umówili się ze mną na zebranie materiału. Skorzystało z tego dosyć niewiele osób, ale o tym – trochę dalej.
Jeżeli chodzi o “mówioną historię”, to moja uwaga jest następująca: to źródło nie gorsze i nie lepsze od innych (i tu obaj jesteśmy zgodni), a obecnie jest po prostu… “modne”. Można się spodziewać, że przybyłoby kilka anegdot z ” życia UTSK”, może przybyłaby nowa wersja wydarzeń? To wszystko prawda. Ale czy zmieniłby się stworzony przeze mnie obraz UTSK? Nie zapominajmy także i o tym, że ludzie mówiąc lub pisząc (i to delikatne wyrażenie) manipulują faktami. Zresztą, wydaje się, że nie o niewystarczającą ilość faktów chodziło recenzentowi.
Historyk pracuje na dostępnym materiale. W moim przypadku – postąpiłem krok na przód. Jednak, poza moim apelem w “Naszym słowie”, na który odpowiedziały pojedyncze osoby, pojawił się w tym tygodniku (jeszcze przed publikacją choćby części tekstu monografii) jeden “profilaktycznie” krytyczny artykuł, a w Internecie i w ośrodkach rozpowszechnił się list, aby bojkotować moją prośbę.
Autor recenzji nie wziął pod uwagę, jeszcze (przynajmniej) dwóch momentów, powiązanych z rzekomym “brakiem” wspomnień. Pierwszy, o którym zapomina nawet większość badaczy ukraińskiej kwestii – to “druga strona wydarzeń” (urzędnicy, a nawet funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa). Dlaczego by i z nimi nie przeprowadzać rozmów? Czyli? W nieskończoność? Po drugie – z wieloma bohaterami mojej monografii ja po prostu byłem lub jestem zaznajomym. Wszyscy oni, w jakimś sensie, mieli wpływ na moje rozumienie sprawy ukraińskiej w Polsce.
W krytyce monografii podniesiona została kwestia mniejszej ilości informacji z ostatniego dziesięciolecia istnienia UTSK. Uważam, że mój współrozmówca rozbiega się tu z faktami. Na stronie 11 książki daję wyraźną wskazówkę wszystkim czytelnikom, że książka zbudowana jest według “problemowo-chronologicznego” klucza. Oprócz rozdziałów pierwszego i siódmego, czyli przedstawienia genezy organizacji (str. 18-40) i przemianowania jej w ZUwP (s. 436-444), we wszystkich pozostałych informacje z lat ’80 można znaleźć dosyć łatwo (na przykład przy pomocy nawigacyjnych haseł, jak choćby “Zarząd Oddziału w …”, jeśli pamiętamy, że podziały nastąpiły właśnie w latach ’80), w tym, co do struktur UTSK z tego okresu będą to strony: 62-68, 72-75, 79-81, 89, 94-97, 100-102, 107, 110, 113-114, 117, 123-124, 126, 132-133, o inwigilacji UTSK (na przykład s. 238-240, 245 i in.), tzw. sprawa łemkowska (s. 304-306), ferment młodzieżowy (s. 316-320), działalność oświatowo-kulturowa (tylko o festiwalu w Sopocie patrz str. 389-394) itd. Tak więc, gdyby zachciało się komuś sporządzić faktyczny sprawdzian, ile uwagi, statystycznie, poświęcono ostatniemu okresowi istnienia UTSK, to na 428 stronach podstawowego tekstu (bez wstępu, bibliografii, indeksu itd.), śmiało mogę powiedzieć, że byłoby to około 20-25% tej książki.
Teraz, – czemu 20-25%, kiedy mówimy o jednej trzeciej istnienia UTSK? Tu jedyną i najważniejszą przyczyną jest aktywność samej organizacji. Formowanie się towarzystwa odbywało się w pierwszych latach jego istnienia. Z tym organicznie związana jest sprawa burzliwego rozwoju struktur, ale też “walki z ukraińskim nacjonalizmem”, odsunięcia niektórych członków UTSK od organizacji itd. Na przełomie lat ’50 i ’60 XX wieku, z pewnymi echami w latach ’70 i ’80, rozgrywały się główne wydarzenia, powiązane z kwestią łemkowską w UTSK. Główna fala powrotów – to znów lata ’50. Sprawa restytucji cerkwi grekokatolickiej – na centralnym organizacyjnym poziomie – to w istocie tylko lata ’50 (i pewne inicjatywy “na dole” później).
Podnosząc sprawę jakobym nie poświęcił latom ’80 należytej uwagi, recenzent powtarza błąd wielu innych autorów, którzy próbują opisać nasze istnienie w powojennej Polsce, jako enigmatycznej “gromady”. On tego, co prawda, nie werbalizuje, zresztą, oprócz pustego “nie poświęcił”, trzeba się raczej domyślać, o co chodziło redaktorowi, niż zmagać z nieobecną argumentacją. Ta pomyłka polega na myleniu aktywności poszczególnych członków UTSK z ich działalnością w innych strukturach (np. “Solidarność”, Klubach Inteligencji Katolickiej, a nawet duchownych), utożsamianiem tego, co zrobił jeden lub drugi działacz (spośród tych, których wymienił Prystasz) z działalnością UTSK.
Lata ’80, to w dużej mierze czas, kiedy UTSK miało w środowisku alternatywę, (jeśli w ogóle zapomnieć o alternatywach, powiązanych z odnowieniem struktur grekokatolickich w latach ’50). Jedna część tego ruchu (i wspominam o niej w takiej mierze, jaka potrzebna jest dla przedstawienia mojego tematu, przecież nie pisałem monografii o Ukraińcach w PRL, ale o UTSK!) miała związki (osobiste) z UTSK. Ale już na planie organizacyjnym – czy rajdy “Karpat” można przypisać UTSK? Czy wydawaninie “Зустрічей” – można przypisać tej organizacji? Nawet opisując przeprowadzanie “Ватр” musiałem argumentować, czemu to znalazło się w książce o UTSK, ponieważ na podstawie tej samej faktografii, ktoś może tak samo (i tak się dzieje) stwierdzić, że było ono (UTSK) potrzebne tylko dla sztampy. Tymczasem w Lublinie, Gdańsku, Krakowie i innych miastach przede wszystkim w środowiskach akademickich działali w ukraińskich sprawach także ludzie, którzy nie to, że nie byli członkami UTSK, ale podkreślali swoją niezależność od Towarzystwa.
Zawsze dobrze jest oceniać monografię w pełni, nie “wyrywając” osobnych zdań z kontekstu. Oto podano w recenzji, na przykład, jedno zdanie (cytat z dokumentów S. Jermaka) o Pawle Krzemińskim, z komentarzem o mnie, że “nie wyjaśniam, jaka była pozycja P. Krzemińskiego”. Przeczytawszy kolejne zdanie: “usiłował “sugerować, że władze administracyjne i polityczne utrudniają prace Towarzystwa”, wszystko staje się jasne. Co do sprawy petycji grupy UTSK z Gdańska, wspomnianej na 256 stronie, jest ona szczegółowo opisana na stronie 299. Nie jest prawdą, że nie podałem kulis odsunięcia Makucha (patrz s. 267). Podobnie szczegółowo podana jest sprawa rozbicia Urzędu Wojewódzkiego w Zielonej Górze. Starałem się nie powtarzać informacji w swojej monografii. Rozdział drugi jest pomyślany, przede wszystkim, jako opis struktur. Opisowi działalności (od końca 1956 roku do końca ’80) poświęcone są rozdziały 5 i 6. Jeśli Makuch został odwołany w związku ze sprawą powrotów – informacje na ten temat podaję właśnie tu.
Jeśli mówić o dokumentach, które znajdują się u mnie lub u kogoś innego, nie znam zasady, według której należy podawać, gdzie są przechowywane oryginały. Jeśli powołuję się na korespondencję, która otrzymałem, to jej nigdzie, pewnie, poza moimi zbiorami, nie ma. Niekiedy, nie jestem w stanie powiedzieć, gdzie znajdują się “oryginalne dokumenty”, np. gdzie jest archiwum Sekcji ukraińskiej kultury Związku Studentów Polskich (możliwe, że w AAН). W tym, co do przekazanych mi dawno temu przez Igora Szczerbę kopii dokumentów tej organizacji nie mam wątpliwości, że są autentyczne – i to być może główna zasada tzw. zewnętrznej krytyki źródeł.
Sprawa z biogramami jest skomplikowana. Rzeczywiście, są one różne, ale stał przede mną wybór – podać tylko dobre opracowania, czy podać wszystkie, które mam. Wybrałem wariant drugi. Prócz tego, znowu, “ucinałem” gotowe biogramy, aby możliwie najmniej było w nich powtórzeń z podstawowego tekstu.
Na koniec jeszcze o jednym. Nie ma, być może, człowieka, który kategorycznie mógłby stwierdzić, czy potrzebujemy lustracji, czy nie. W rozmowach na ten temat nie padają logiczne argumenty (za lub przeciw), dużo za to spekulacji, zbudowanych na frazie “tak trzeba”. Ale historyk – to nie lustrator, nie prokurator i nie sędzia, choć można go w takie buty ubrać (niektórzy historycy sami to robią, sobie i kolegom na szkodę). W mojej książce powiedziano otwartym tekstem o trzech informatorach SB. I to nie dlatego, że byli “najgorsi”, najbardziej szkodliwi dla społeczności, ale dlatego, że odegrali oni ważną rolę z punktu widzenia mojej narracji i… znalazłem materialne potwierdzenie faktu współpracy (nie wszystkie pseudonimy przecież są rozszyfrowane!). Opublikowanie informacji o współpracy, ocena każdego przypadku muszą być indywidualne. To zasadnicza sprawa i ją także wyjaśniałem w mojej monografii. Dlatego, by taka informacja była jak najbardziej wiarygodna, nierzadko, o czym świadczy chociażby ostatnia publikacja Igora Hałagidy w zbiorze o działalności bezpieki w stosunku do mniejszości narodowych, trzeba dany przypadek analizować miesiącami, a następnie tę analizę przenieść na dziesiątki stron tekstu. O dziwo, ale donosiciele potrzebni są części naszej społeczności, przede wszystkim, jako kozły ofiarne (tak, jak w ogóle w społeczeństwie dominuje polityczny aspekt lustracji). Ich przewiny, prawdziwe czy też urojone, są tu “mniej ważne”. Możliwe, że kiedyś znajdzie się chętny by napisać o tym inną książkę, a może i kilka tomów, wypełniając w ten sposób oczekiwania “nawiedzonych lustratorów”. Proszę bardzo!

Tłum. Marta Łagoda

Artykuł w j. ukraińskim ukazał się w nr 49 “Naszego Słowa” (06.12.2009);
“Наше слово” №49, 6 грудня 2009 року

Поділитися:

Категорії : Статті

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *

*
*